Gdy wyczuwa wibracje w kieszeni, w pierwszej chwili zastanawia się, kto do niej dzwoni, lecz wie, że najpierw musi zająć się gośćmi. Goście są priorytetem, a na pierwszy rzut oka widać, że ci obecni są nadziani; obydwaj noszą drogie garnitury i złote zegarki. Pachną drogimi perfumami, a na ułożenie fryzury poświęcają zapewne po pół godzinny dziennie. Tacy klienci to nadzwyczajne perełki. Zamawiają drogie potrawy i dobre whisky, a potem rozmawiają o biznesach.
– Co panom podać? – pyta uprzejmie, uśmiechając się.
Jeden z nich, który właśnie położył aktówkę na stole, odpowiada:
– Co tylko nam polecisz, ślicznotko. – Szczerzy się, ukazując długie godziny pracy dobrego dentysty.
Anna na chwilę odwraca wzrok. iPhone w jej kieszeni wibruje ponownie i teraz kobieta odczuwa kiełkujący niepokój w zakamarku jej podświadomości.
Ale najpierw praca.
– Duszona cielęcina z warzywami to popisowe danie naszego kucharza – odpowiada jak z automatu. Nie do końca jest to prawda, ale ważne, że ta pozycja jest jedną z najdroższych. – Do tego, jeśli panowie sobie oczywiście życzą, ewentualne dodatki, które widnieją tutaj… – Nachyla się lekko, eksponując niewielkie piersi schowane pod guzikami koszuli i ze stołu chwyta menu. Odwraca je, po czym palcem wskazuje na sekcję „DODATKI”.
Przez chwilę nastaje cisza, którą przerywa drugi mężczyzna siedzący naprzeciwko. Wygląda, jakby ktoś zakopał go żywcem, a następnie odkopał i powtórzył tę czynność jeszcze kilkukrotnie.
Co ta praca robi z ludźmi.
– Z chęcią napiłbym się Jacka Daniel’sa. – Podnosi wzrok, dając widok Annie na sinofioletowe worki pod oczami.
– Oczywiście – odrzeka, po czym dodaje w myślach: – Na pewno łyknąłbyś takiego trunku żeby się trochę wyluzować, korposzczurze.
Stanowczo tłumi chichot. Po raz kolejny ma ochotę wyciągnąć telefon, który wibruje trzeci raz, jednak znów dusi ją w sobie. Niepokój, jaki odczuwała chwilę temu, znacznie się nasilił. Zastanawia się, w jakim celu ktoś miałby dzwonić do niej aż trzykrotnie.
Maciek… Może coś stało się Maćkowi.
W końcu mężczyźni się naradzają i ten pierwszy odpowiada:
– Weźmiemy to, co pani nam poleciła. Danie popisowe kucharza razy dwa. – Z drugiej kieszeni Anna wyjmuje mały notesik i długopis, po czym zaczyna notować. – Dodatkowo niech będzie po szklance Jack Danielsa dla mnie i kolegi.
Mężczyzna unosi wzrok znad menu i patrzy na Annę. Ona już wie, że wpadła mu w oko, a to jeden z plusów. Jeśli jakiś facet się w niej zabuja, jest spora szansa, że tu wróci. Kiedyś jej szef powiedział, że z „perspektywy czysto finansowej” Anna pasuje tu jak ulał.
Przekazuje zamówienie na kuchnie, po czym udaje się na zaplecze. Ma chwilę dla siebie, więc włącza komórkę. Widzi trzy nieodebrane połączenia od jej chłopaka, Maćka.
Oddzwania, a czynności tej towarzyszy nerwowe obgryzanie paznokci.
– Halo? – niemal krzyczy, gdy po dwóch sygnałach słyszy, że ktoś odebrał.
– Przepraszam, że przeszkadzam ci w pracy, ale muszę wiedzieć, gdzie trzymamy kapsułki do prania. Obszukałem już cały dom…
O rety! Czy on naprawdę nie mógł z tym poczekać?
– Wiem, że mogłem napisać ci SMS-a i w wolnej chwili byś odpisała, ale jutro idę na rozmowę i nie chcę niczego spieprzyć. Muszę wyprać koszule.
Maciej, dwudziestodwuletni mężczyzna, który przed miesiącem stracił pracę na budowie, aktualnie zajmuje się domem, a Anna ich utrzymuje. Fakt, jej pensja starcza im na skromne życie, lecz dla kobiety nie jest to satysfakcjonujące.
– Nic się nie stało, kochanie. – Kamień spada jej z serca. – Sprawdzałeś w łazience pod zlewem?
– Tak. Nie ma.
Chwilę później Anna podaje jeszcze kilka możliwości lokalizacji kapsułek, aż w końcu Maciej triumfalnie oznajmia, że je znalazł. Anna wychyla się zza zaplecza i widzi, że do restauracji wchodzą właśnie nowi klienci.
– Muszę już kończyć, praca wzywa. Kocham cię mocno.
– Jasne, ja ciebie też. Dziękuję za pomoc.
Kobieta rozłącza się, wychodzi i przyjmuje nowe zamówienie.
***
Anna wraca do mieszkania o wpół do jedenastej w nocy. Obecny tydzień na zmianie w godzinach 14-22 potrafi być męczący, jednak ma również swoje pozytywne strony. Chociażby to, że Anna może rano wyskoczyć na siłownie lub basen i nie musi wstawać przed szóstą jak inni.
Jest wykończona, ale i jednocześnie szczęśliwa , ponieważ Maciej idzie jutro na rozmowę o pracę. Jeśli go przyjmą, za co oczywiście Anna mocno trzyma kciuki, ich życie znacznie się polepszy. W końcu nie będą musieli odmawiać sobie wieczoru w kinie z myślą, że nie starczy im pieniędzy do końca miesiąca, a zakupy spożywcze przestaną ograniczać się do najtańszych możliwych produktów.
– Obyś dostał tę pracę, kotku – szepcze do niego, gdy wchodzi do sypialni. Zauważa, że chłopak śpi już twardym snem, zapewne od dłuższego czasu, a to znak, że jutrzejszy dzień traktuje poważnie.
Rozbiera się, a następnie bierze prysznic i idzie jeszcze do kuchni, aby napisać mu na kartce „POWODZENIA!”. Kiedy Maciej wstanie, ona będzie jeszcze spała.
Starannie przykleja taśmą papier na drzwi lodówki i wraca do sypialni. Wskakuje pod kołdrę, przywierając ciałem do barczystego Macieja. Zasypia, czując jego ciepło.
Nie wie jednak, że dotyka go po raz ostatni.
A przynajmniej żywego.
***
– Ej, lamusie!
Artur uniósł głowę znad książki, którą obecnie czytał: Opowieści z Narnii. Jeszcze na poprzedniej przerwie udało mu się wypożyczyć ją ze szkolnej biblioteki, mimo że lektura ta nie była obowiązkowa. Lecz poza czytaniem, Artur nie miał jak inaczej spędzać czasu.
Nad sobą ujrzał trzech szerszych i wyższych kolegów z klasy. Jeden z nich, ten pośrodku, miał jasne, rozczochrane włosy i pryszcza na czole. Pozostali wyglądali jak zwykłe łobuzy, chodzące w dresach i mające średnią poniżej trzy z każdego przedmiotu za wyjątkiem wychowania fizycznego.
– Co tam czytasz? – Nachylił się chłopak z pryszczem. Artur kątem oka dostrzegł, jak pozostali szczerzą się od ucha do ucha.
– Książkę.
– No chyba widzę, ale po co? Facetka mówiła, że nie będziemy jej przerabiać – oświadczył łobuz, ewidentnie poirytowany.
Głupie pytanie, pomyślał Artur. To tak jakby zapytać, dlaczego dwa plus dwa daje cztery.
– Bo lubię czytać – odpowiedział łagodnie i wrócił do lektury. Bał się ich, lecz starał się tego nie okazywać. Gdyby to zrobił, spraliby go w męskiej toalecie, tak jak zrobili to wczoraj i tydzień temu.
Chuligana, stojącego na prawo od tego z pryszczem, chyba zdenerwowała ignorancja Artura.
– Słuchaj, ty mały szczylu – podniósł głos. Artur już dawno zauważył, że chłopak ma wadę wymowy. Jego „szczylu” brzmiało bardziej jak „scylu”. – Lepiej nie pyskuj, bo kolejnym razem twoja głowa nie wyląduje na ziemi, ale w kiblu! – zagroził.
Cała trójka zaczęła rechotać, a Artur przyglądał im się, czując w środku narastający strach. Trzęsły mu się ręce, a pod pachami poczuł gromadzące się kropelki potu.
– Przepraszam – powiedział potulnie. – Już nie będę.
Na korytarzu biegały dzieci, grały w berka i śmiały się jak na najlepszej komedii. Nauczyciele rozmawiali w pokoju nauczycielskim, a tylko garstka z nich stała na dyżurze, wpatrzona w telefon.
Zabrzęczał dzwonek na lekcję. Inni uczniowie zaczęli ustawiać się przed klasą, lecz trójka prześladowców nadal stała nad Arturem, wpatrując się w jego przerażoną, piegowatą, dziewczęcą twarz.
Wkrótce ktoś przyjdzie, przyszło mu na myśl. A wtedy muszą sobie iść.
– No, mamy nadzieję! – Tym razem dorzucił coś od siebie ostatni z sukinsynów.
Nagle łobuz z pryszczem na czole nachylił się po raz drugi i głęboko spojrzał Arturowi w oczy. Kiedy ten miał już pytać, czy coś się stało, z obrzydzeniem wyczuł, jak pocisk ciepłej śliny ląduje między jego oczami. Odruchowo zamknął powieki, lecz zdał sobie sprawę, że zrobił to za późno. Część śliny zdążyła dostać się już do lewego oka.
Uniósł rękę, aby wytrzeć ślinę, lecz ktoś za nią chwycił. Po chwili usłyszał, jak ten, który na niego splunął, zaczął namawiać kolegów do tego samego, a tamci jak na rozkaz również splunęli ohydną flegmą prosto na Artura.
Zebrało mu się na wymioty, przez chwilę jakby stracił świadomość, nie mając pojęcia, co się właśnie stało. Po raz pierwszy w życiu ktoś na niego napluł.
– Nigdy więcej nas nie lekceważ. – To ten z pryszczem na czole. – A teraz wytrzyj tę parszywą mordę, bo wyglądasz jak gówno. I pamiętaj: nikomu ani słowa. Inaczej tak cię dojedziemy, że własna matka cię nie pozna, skurwielu.
Wybuchli śmiechem. Artur wytarł twarz rękawem, odczuwając przeszywającą go bezsilność. Fakt, że był od nich o wiele mniejszy, odbierał mu resztki odwagi na jakąkolwiek interwencje.
Korytarz opustoszał, a Artur siedział w tym samym miejscu i od paru minut płakał. Chciał znaleźć się już w swoim pokoju z dala od tych wszystkich starszych chłopaków. Z dala od przemocy i upokarzania. Marzył o tym, aby przestali go dręczyć, aby to ich dręczono zamiast niego, ale wiedział, że jeśli się przeciwstawi, skończy o wiele gorzej niż ze śliną na twarzy.
Kto wie, do czego są zdolni?
W końcu wstał, gdy zobaczył, że zbliża się ich nauczyciel. W jednej chwili pragnął mu wszystko wyśpiewać, ale dostrzegając trójkę łobuzów, pragnienie to uleciało bezpowrotnie.
***
Wstaje z łóżka. Na zegarze dostrzega szóstą trzydzieści rano, a jako że jest weekend, nie musi wstawać do szkoły.
Dziewięć lat starszy, kilkanaście kilogramów cięższy oraz prawie o połowę wyższy, sunie do łazienki, aby opróżnić pęcherz. Jeszcze przed chwilą śniło mu się dzieciństwo i czasy szkolne, lecz teraz te wspomnienia powoli odchodzą w niepamięć.
Myje ręce, spoglądając na marne odbicie w lustrze. Rozczochrane włosy wiją mu się w loczki. Ściągnięte policzki i fioletowe worki pod oczami świadczą o niewyspaniu. Widzi człowieka, który całe życie nie zaznał miłości od ojca ani matki, człowieka zniszczonego i pozbawionego empatii. A przede wszystkim zakochanego w kobiecie, która jest jego promykiem nadziei w tunelu cierpienia.
Wskakuje do łóżka i wraca do krainy sennych marzeń z nadzieją, że będzie śnił o czymś przyjemniejszym.
***
Wyszedł ze szkoły akurat w deszcz. Nie przeszkadzało mu to, że cały zmoknie, nim dojdzie do domu. Musiał dać upust emocjom. Dzisiaj spotkało go wiele złego, podobnie jak wczoraj i przedwczoraj, lecz tego dnia dał się poniżyć najbardziej, jak tylko mógł. Na co dzień mało kto zostaje opluty przez rówieśników z klasy… A tym bardziej opluty potrójnie. Potrójnie, do cholery!
Znalazł się prawie przy domu. Deszcz trochę zelżał, lecz zanim Artur wkroczy na posesję zamierza zrobić coś jeszcze.
Skręcił w stronę pobliskiego, opuszczonego przez ludzi, lecz zamieszkałego przez gołębie parku. Rozejrzał się dookoła, dostrzegając jedynie pełno zieleni. Nie zauważył nigdzie biegaczy i spacerowiczów, a to dobrze. Nikt nie złapie go na gorącym uczynku.
Zaczął wyszukiwać swojej pierwszej ofiary. Przyglądał się gołębiom, błądzącym w te i we wte. Myśl, że żaden nie spodziewa się, iż może zaraz zginąć, napawała go podnieceniem.
Artur zlokalizował cel: zajadający się kawałkiem chleba gołąb, stojący jakiś metr od niego. Chłopak kucnął, starając się nie odstraszyć ptaka, lecz bezskutecznie. Stawiając kolejny krok, z wściekłością oglądał, jak pierwsza potencjalna ofiara odlatuje, trzepocząc skrzydłami jak szalona.
– Cholera!
Postanowił się nie poddawać, więc poszukał kolejnego gołębia, jednak próby niespodziewanie przerwał mu jakiś głos, dobiegający z tyłu.
– Chłopcze! Co ty wyczyniasz?
Artur podskoczył i momentalnie spojrzał za siebie. Ujrzał starszego, łysiejącego mężczyznę, wpatrującego się pytająco w chłopaka. Obok niego stała kobieta, która jedną ręką podpierała się na lasce, a drugą o łokieć dziadka.
– Nie powinieneś być w szkole?
Chłopak milczał. Stał jak zamrożony, gdy w końcu pędem ruszył w drugą stronę, biegnąc ile sił w nogach.
Po chwili był już na ulicy, na której mieszkał.
Otworzył drzwi wejściowe, wpadł do środka i zamknął się w pokoju. Plecak rzucił w kąt, ale najpierw wyjął z niego Opowieści z Narnii. Przebrał się, wskoczył do łóżka i na resztę dnia przeniósł się do innego świata.
Wieczorem nadeszła go ponowna chęć odreagowania emocji, tym razem z powodu zachowania rodziców. Pół dnia spędził w szkole, a kolejne pół zamknięty w pokoju. Czy to nie dziwne? Czy nie zastanawiało ich zachowanie syna? Nie zajrzeli do niego ani razu, a fakt, że rodzice nie kochali go tak, jak chciałby być kochany, doprowadzał Artura do szału. Nieraz, widząc swoich rówieśników, których kochający rodzice odbierali ze szkoły, denerwował się, że nie był na ich miejscu.
Niemal się rozkleił, ale w większości emocji zdecydowanie dominował nieopanowany gniew. Chęć zrobienia czegoś złego z każdą chwilą narastała w jego wnętrzu, sprawiając, że coraz trudniej było mu ją opanować.
Wyszedł z pokoju, nie zastając nigdzie rodziców. Przeszło mu na myśl, że zapewne leżą w sypialni, oglądając telewizję, śmiejąc się i mając gdzieś Artura. Wyobrażenie sobie beztroskiego życia rodziców zupełnie obojętnych na los ich dziecka była dla niego niczym zapałka rzucona w kałużę benzyny.
Założył buty i wybiegł z domu, zostawiając za sobą uchylone drzwi. Biegiem ruszył w stronę tego samego parku, gdzie wcześniej przyłapał go ten stary dziad, który sprawił, że plany chłopaka legły w gruzach.
Ale tym razem nikt nie zepsuje planów Artura. Nikt!
Znowu widział gołębie i znowu poczuł podniecenie.
Chłodny wiatr wczesnej wiosny przyjemnie schłodził jego zlaną potem twarz. Artur podszedł bliżej i już nie czaił się ani nie wyczekiwał, lecz skoczył niczym tygrys na ofiarę. Stado beztrosko chodzących po kostce gołębi nagle wzniosła się górę, trzepocząc skrzydłami, ale mimo tego, Arturowi udało złapać się jednego z nich.
Uśmiechnął się, czując ogromny przypływ adrenaliny. Gdyby był sportowcem, z pewnością by nie narzekał. Ale on nie był sportowcem. On był chłopakiem, który dziewięć lat później obudzi się zamiarem zamordowania człowieka w imię miłości.
Mocno ścisnął zwierzę za szyję, uważając, aby go nie udusić. Chciał, aby żyło jeszcze trochę, a później zdychało powoli w cierpieniu.
Artur z satysfakcją spojrzał w przerażone oczy gołębia, po czym wyszedł na ulicę. Rozejrzał się dookoła, aż w końcu zlokalizował studzienkę z niewielką dziurą. Uznał, że głowa ofiary idealnie się tam zmieści.
Nachylił się. Zaczęło padać, co tylko wzmogło emocje targające chłopakiem. Przeszło mu przez myśl, że ptak będzie miał dodatkową atrakcję, gdy z upływem kilku minut zacznie się dusić.
Wetknął głowę ptaka między szparę, który wszelkimi siłami próbował się jeszcze wydostać. Na początku szło mu ciężko; otwór był trochę za mały, ale wraz z użyciem siły, Artur poczuł, że ptak wreszcie utknął w środku.
Teraz wyglądało to tak komicznie, że chłopak zaczął się śmiać. Ptak trzepotał skrzydłami, próbując uciec. Połowę ciała wepchniętą miał do środka kanalizacji, a druga połowa spoczywała w powietrzu, wyglądając jak wielki czarny balon.
– Spróbuj się wydostać, skurwielu!
Wybuchł śmiechem, nad którym ledwo co udało mu się zapanować. Już dawno opuściły go negatywne emocje i koszmarne wspomnienia ze szkoły. Zupełnie wyleciało mu z głowy dzisiejsze oplucie na korytarzu. Aktualnie liczyło się tylko to, jak długo ptak wytrzyma w tej agonii.
Jakaś część jego wewnętrznych potrzeb została zaspokojona, lecz nie tak, jakby tego chciał, toteż wziął ogromny zamach i ciężkim butem mocno rąbnął w ptaszysko. Pod obuwiem rozległ się dźwięk gruchotanych kości, a podeszwę w okamgnieniu pokryły pierwsze krople krwi. Artur z fascynacją patrzył, jak gołąb przestaje się ruszać. Dla pewności kopnął go jeszcze dwa razy i teraz ptak znieruchomiał na dobre. Artur postanowił, że jutro rano specjalnie pójdzie tą drogą, żeby zobaczyć, jak ptak się miewa. Kto wie, może nawet przyprowadzi mu gołębich kumpli do towarzystwa?
Wolnym krokiem ruszył w stronę domu, wyobrażając sobie ten scenariusz.
Wreszcie poczuł się szczęśliwy.
***
Takie życie Artur wiódł przez kilka kolejnych lat. Regularnie mordował gołębie i różne zwierzęta (raz posunął się do uduszenia i wrzucenia pod samochód kota sąsiadki, na czym prawie go złapali), lecz starał się urozmaicać swoje hobby. Pewnego razu poszedł do lasu i przyczepił gołębia do deskorolki, a na jej tył zamontował rakietę-fajerwerek. Gdy odpalił lont, a deskę pchnął mocno przed siebie, z zaciekawieniem oglądał, jak ptak dosłownie rozlatuje się na kawałki.
Prześladowania wciąż trwały, natomiast nie robiły już na Arturze takiego wrażenia, jak kiedyś. Najczęściej kończyło się na rysunkach ogromnych penisów w zeszycie Artura, gdy ten podchodził do tablicy rozwiązać zadanie. Po przejściu z podstawówki do gimnazjum nadal był chudy i piegowaty, przez co stał się szkolnym popychadłem. W pewnym stopniu zdołał uodpornić się na się na zaczepki ze strony starszych uczniów lub po prostu stały się one dla niego pewnego rodzaju rutyną dnia powszedniego, ale czy można uodpornić się na dręczenie?
Nie wiedział.
Relacje z rodzicami nadal nie były najlepsze, lecz Artur miał wrażenie, że podczas okresu buntu poświęcali mu więcej czasu. Pewnego razu zabrali go nawet do parku wodnego Suntago w Łodzi, aby spędzić z nim chociaż jeden dzień jak normalna rodzina.
I oto jest teraz: wciąż mieszka ze starymi, a w tym roku pisze maturę. Ale jest coś, a w zasadzie ktoś jeszcze, kto napawa go nadzieją na dobre i szczęśliwe życie – Anna, piękna kelnerka, jego licealna miłość, która pracuje w restauracji niedaleko szkoły.
Nieraz obserwował Annę w lokalu, a jeszcze wcześniej na przerwach na drugim końcu korytarza, ale nigdy nie miał odwagi do niej zagadać. Można by rzec, że był jej stalkerem. Śledził ją na wszystkich portalach społecznościowych (oczywiście z fałszywego konta) oraz miał ją dodaną do znajomych na Snapchacie (również z fałszywego konta), dzięki czemu mógł zobaczyć jej lokalizację, gdy była aktywna. A to pozwoliło odkryć miejsce jej zamieszkania i pracy oraz to, w jakich godzinach je opuszcza.
W tym tygodniu Anna pracuje na drugą zmianę od godziny 14 do 22.
Wiedział jeszcze o jednej rzeczy, która zdecydowanie mu się nie podobała. Anna miała chłopaka: bezrobotnego lenia, który żył na jej utrzymaniu. Widział ich wspólne zdjęcia na Instagramie, ukazujące, jak bardzo się kochali, co doprowadzało Artura do szału. To on chciał być na miejscu tego fiuta. To on na nią zasługiwał!
Dlatego codziennie snuł plany, jak pozbyć się tego fiutka.
Ojciec Artura był z zawodu hydraulikiem, więc często zostawiał kombinezon roboczy i wszystkie narzędzia w domu. Pewnego razu chłopak wpadł na genialny pomysł: zabierze ojcu sprzęt i przebierze się w jego kostium, a następnie uda się do miejsca zamieszkania Anny. Skoro ten śmierdzący cwel nie pracuje, to znaczy, że cały dzień przebywa w domu, a podszywając się pod blokowego hydraulika, Artur bez problemu przemknie bez zbędnych pytań do mieszkania pod pretekstem sprawdzenia jakiejś rury czy uszczelki. W momencie, gdy chłopak Anny się odwróci, Artur po prostu wyjmie nóż i zadźga go na miejscu.
Proste i klarowne.
A później poczeka na dziewczynę, aż wróci z pracy i wtedy na pewno ona zgodzi się z nim być. Każdy przecież pragnie miłości, a jak Artur pokaże Annie, że dla niej zrobiłby wszystko, na pewno zgodzi się wejść z nim w bliższą relację.
Innej opcji nie ma.
***
– Będziemy świętować, kiedy wrócisz, skarbie – mówi Maciej.
– Jestem z ciebie naprawdę dumna.
Jest na mieście, choć już dawno odbył rozmowę kwalifikacyjną i udało mu się dostać do firmy kurierskiej. Od jutra będzie pakował paczki, które następnie trafią do rąk szczęśliwych zamawiających.
Maciej siedzi w samochodzie i rozmyśla. Wierzy, że będzie dobrze. To był dla ich związku ciężki miesiąc, ale chyba w końcu zaczyna się układać. Może uda im się nawet wypełznąć z tej nory, jaką jest niewielkie mieszkanie w zachodniej części Krakowa i z biegiem czasu odłożą wystarczająco pieniędzy, aby kupić swoje własne gdzieś w centrum.
Scenariusz ten przepełnia go optymizmem.
Kiedy na zegarze wybija trzecia po południu, Maciej kończy rozmawiać z Anną przez telefon i odjeżdża, kierując się w stronę domu.
***
Artur przymierza kostium ojca i z zadowoleniem uznaje, że mimo swojej małej wagi, leży na nim dość dobrze. Wykonuje jeszcze kulawy piruet przed lustrem, gdy mężczyzna go nakrywa.
– Co ty robisz? – pyta zdziwiony. Ubrany jest w szorty i biały T-shirt, a na ramieniu zarzucony ma ręcznik.
Chłopak odwraca się w jego stronę, dostrzegając przerzedzone, szare włosy i powiększające się z roku na rok zakola.
– Chciałem zobaczyć, czy mi pasuje – odpowiada i rozpina suwak stroju. – Nudzi mi się.
Ojciec wygląda na zażenowanego, a niebieskie oczy zdają się zadawać milion pytań.
– Kto wie, może pójdę w twoje ślady i też zostanę hydraulikiem – ciągnie dalej Artur. – Mógłbyś nauczyć mnie co nieco. – Przechodzi mu przez myśl, żeby oddać ojcu kostium już po akcji, cały usmolony we krwi Macieja i zobaczyć, jak tamten zareaguje.
– Daj sobie spokój. Nie nadajesz się do tej fuchy. Tutaj potrzeba siły, żeby odkręcić ciężki zawór. – Na chwilę przerzuca ręcznik na drugie ramię, podnosi rękę i pręży bicepsa.
– Nigdy we mnie nie wierzysz. Ani ty, ani mama.
Ojciec prycha śmiechem.
– No co ty, chyba od tej nudy poprzestawiało ci się coś w głowie.
A żebyś wiedział, stary skurwielu, myśli Artur.
– Poza tym, jeśli faktycznie nie masz co robić, to rozbierz się i popilnuj ubrań. Albo idź skosić trawnik, bo zarosło od ostatniego czasu. A jak na razie ja idę pod prysznic. – Nie czekając na odpowiedź, odwraca się i rusza w stronę łazienki. Zatrzymuje go jednak głos syna.
– A gdzie trzymasz skrzynkę z narzędziami?
Mężczyzna odwraca się. Brwi unosi ku górze.
– No jak to gdzie? W garażu, a co?
Niczego się nie domyślasz, stary dziadzie?
– Chcę dokręcić półkę w pokoju. Dzięki.
Ojciec bez słowa znika z oczu Arturowi. Ty jebany krasnoludzie, myśli chłopak. Oddam ci zakrwawiony śrubokręt, albo jeszcze lepiej… młotek.
Artur patrzy na zegarek: 15:15.
Anna w pracy, rodzice nic nie świadomi, a Maciej w domu.
Wszystko idealnie.
***
Artur w stroju hydraulika ze skrzynką na narzędzia, trzymaną w prawej dłoni zdecydowanie budzi zainteresowanie wśród ludzi wokoło. Aby dostać się do Anny musiał przejechać komunikacją miejską do zachodniej części Krakowa, ale to był najmniejszy problem.
Wysiada z przystanku i zerka na mapę w telefonie. Do celu zostało mu już zaledwie sto metrów. Rusza więc, cholernie zestresowany, ale i jednocześnie szczęśliwy, gdy w końcu staje naprzeciwko miejsca docelowego – bloku, w którym mieszka jego ukochana. Patrzy na niego tak, jak złodziej spoglądający na skradziony diament. W pewnym sensie jest to jego skarb, spełnienie marzeń, wszelakich chęci i pragnień w kierunku do Anny.
Tydzień temu przyśniła mu się ceremonia ślubna, która odbywała się któregoś dnia lata w przepięknej, pomalowanej na biało altanie. Do niej prowadził czerwony dywan, ozdobiony złotymi gwiazdkami. Po obu jego stronach znajdowało się kilkadziesiąt krzeseł dla gości. Wszyscy stali, odwróceni tyłem i patrzyli na młodą parę, kroczącą wolo w stronę altany.
W środku stał ksiądz. Nad nim wisiał napis „MIŁOŚĆ” zrobiony z dużych, czerwonych balonów, a jeszcze niżej „A&A NA WIECZNOŚĆ”, również zrobione z tych samych balonów. „A&A” miało oznaczać „Artur i Anna”.
Ksiądz wypowiedział magiczne zdanie oznajmujące, że para oficjalnie staje się małżeństwem. Rozbrzmiały brawa, zaczęła lecieć muzyka, sypały się kwiaty. Było cudownie, lecz w pewnej chwili Artur wściekł się, kiedy zorientował się, że to był tylko sen. Wtedy postanowił, że tak, jak w tym błogim śnie, poślubi Annę.
Po drugiej stronie ulicy przejeżdża Mustang, rycząc silnikiem w niebogłosy. Artur podskakuje nerwowo. Wie, że ma do wykonania ważną misję, a im szybciej skończy, tym szybciej będzie mógł cieszyć się życiem z Anną. Toteż podchodzi do klatki i wybiera właściwy numer mieszkania.
Odzywa się mężczyzna:
– Słucham?
– Witam, hydraulik. – Stara się nieco zmodyfikować głos na poważniejszy. – Dostałem zlecenie, żeby sprawdzić czy uszczelki dobrze trzymają. – Wprawdzie już od dłuższego czasu myślał nad tym, co powiedzieć, ale teraz ma wrażenie, jakby palnął zupełną głupotę.
Przez chwilę nastaje cisza, przez co chłopaka zaczynają napełniać wątpliwości. Stresuje się, a każda kolejna sekunda milczenia coraz bardziej to potęguje.
– Nie słyszałem od sąsiadów o czymś takim – odpowiada podejrzliwie Maciej.
Kurwa, będzie ciężej niż myślałem. Facet jest ostrożny, a to znak, że ma coś do ukrycia, prawda? On nie zasługuje na Annę. Zwykły z niego krętacz i kryminalista!
– Nie wiem, o czym żeś pan słyszał, a o czym nie, ale ja tu tylko wykonuje polecenia.
I tym razem z ulgą Artur zauważa, że drzwi się otwierają. Kamień spada mu z serca, a stres odfruwa bezpowrotnie. W zamian tego Artur czuje euforię. Dosłownie za moment będzie o krok bliżej od Anny.
Wchodzi do klatki, a po chwili staje przy drzwiach z numerem 9. Bierze dwa głębokie oddechy i puka, po czym drzwi stają otworem.
I oto cię widzę, krętaczu jeden, przechodzi mu przez myśl, gdy widzi chłopaka Anny. Dwukrotnie szerszy w barkach i wyższy o głowę przypomina Arturowi jednego z prześladowców ze szkoły podstawowej. Chłopak zastanawia się, dlaczego dostrzega aż tak łudzące podobieństwo do osoby, którą ostatni raz widział dziewięć lat temu? Czy to przez traumę wywołaną z powodu doznań, czy z innego powodu?
Mężczyzna patrzy na niego podejrzliwym wzrokiem i mówi:
– Zapraszam. Korytarzem prosto, pierwsze drzwi na lewo prowadzą do łazienki. Niech pan da znać, kiedy skończy.
Artur przytakuje. Wydaje mu się to dziwne, że facet nie zapytał go nawet o żaden dowód tego, że naprawdę jest hydraulikiem. Specjalnie po to zwędził ojcu specjalną kartę i podmienił zdjęcie na swoje, aby stać się jeszcze bardziej wiarygodnym.
Idzie do łazienki i lekko przymyka drzwi. Nadal nurtuje go myśl, że mężczyzna jest strasznie podobny do jego rówieśnika ze szkoły. Przychodzi mu do głowy pewien pomysł, aby upewnić się, czy Maciej to ta sama osoba, która w podstawówce splunęła mu na twarz.
Słyszy, że chłopak Anny włącza telewizję. W międzyczasie Artur rozpina suwak kombinezonu, a skrzynkę delikatnie kładzie na ziemi.
Schyla się, otwiera skrzynkę i po wygrzebaniu najpotrzebniejszych narzędzi, znajduje ostry nóż kuchenny, który spakował wcześniej, i którym zamierza pozbawić dziś życia człowieka za ścianą. A jeśli nóż nie da rady, myśli, podnosząc na wysokość oczu śrubokręt krzyżakowy, załatwię cię tym, chujku.
Jest niemal gotów. Słyszy, że telewizor nadal gra, a to dobry znak.
Ale najpierw musi jeszcze coś sprawdzić. Coś bardzo ważnego.
Z kieszeni wyciąga iPhone’a i odpala Internet. W wyszukiwarce wpisuje nazwę byłej szkoły podstawowej, a za nią frazę „uczniowie” oraz lata, w których do niej uczęszczał. Telefon trochę myśli, gdy w końcu strona się ładuje i Artur szuka zdjęć klasowych.
Nagle, niczym grom z jasnego nieba trafiają do niego dwie emocje: paniczny strach, wywołany przeszłością, gdy widzi twarz byłego oprawcy, oraz ogromną ekscytację, że za chwilę będzie mógł go zadźgać. Pod zdjęciem widnieje imię i nazwisko ucznia: Maciej Malinowski.
Jakim cudem nie rozpoznałem cię na zdjęciach na Instagramie?
Zakrywa usta dłonią, gdy słyszy zbliżające się kroki. Zwinnie odskakuje i przylega do chłodnej jak lód ściany, w dłoni pewniej łapiąc ostrze. Słyszy serce walące w uszach, czuje pot zbierający się między jego brwiami. Dłonie zaczynają mu drgać, a oddech staje się znacznie płytszy.
– Wszystko dobrze, psze pana? – Pyta Maciej, podchodząc do drzwi.
„Psze pana” – nieraz Artur słyszał, jak ten skurwiel mówił do nauczyciela takim aroganckim tonem, podobnie jak teraz. Ten głos miał w sobie coś upiornego, wręcz przerażającego na tyle, że gdy go usłyszysz, dostajesz gęsiej skórki.
Drzwi lekko się rozchylają. Przez ułamek sekundy Artur nawiązuje kontakt wzrokowy z Maciejem i ku zaskoczeniu dostrzega panikę w jego oczach.
– Kurw… – Próbuje zakląć, lecz nie nadąża. W jednej chwili Artur rzuca się na niego, niczym myśliwy na swą ofiarę i głęboko wbija nóż w brzuch mężczyzny. Obydwoje się zataczają, improwizując kulawe tango, i lądują na ziemi. Maciej wydaje stłumiony okrzyk, a resztkami sił próbuje przejąć kontrolę nad ostrzem trzymanym przez Artura, lecz idzie mu marnie.
Pluje krwią, która oprócz jamy ustnej tryska także z brzucha, brudząc białe płytki w łazience. Paskudna breja rozlewa się po podłodze. Oczy Macieja odwracają się do góry białkami, a następnie wracają do poprzedniego stanu i błagalnie spoglądają na Artura. Tym razem to on jest oprawcą. Tym razem role się zamieniły.
Maciej ostatkami sił wrzeszczy, a następnie unosi rękę ku górze. Arturowi przechodzi przez myśl, że ten chce go uderzyć, więc podobnie jak Maciej wstrzymuje mu dłoń przed wytarciem śliny z twarzy na przerwie, Artur blokuje mu dłoń przed uderzeniem.
Wtem Maciej odtrąca zdezorientowanego Artura kopniakiem i jakimś cudem podnosi się na kolana, lecz upada jak kłoda, oddychając płytko i ze świstem. Wszelkimi siłami próbuje chwycić chociażby odrobinę powietrza. Artur wstaje, czując, jak jego serce wali w klatkę z cholerną siłą. Jest cały usmolony we krwi, ale nie przejmuje się tym. Teraz pragnie jedynie cieszyć się tą piękną chwilą, gdy patrzy na wykrwawiającego się Macieja.
– Pamiętasz mnie, sukinsynu? Pamiętasz?! – wrzeszczy Artur. Mężczyzna na podłodze jedynie przygląda się mu, tak jak bezbronna mysz na wygłodniałego kocura. – „Wytrzyj tę parszywą mordę, bo wyglądasz jak gówno”. Powiedziałeś to wtedy na korytarzu, gdy splunąłeś na mnie po raz pierwszy. Miałeś cholernego pryszcza na czole i wyglądałeś jak wandal, przez co się ciebie bałem! – Dyszy, jakby przebiegł sprint na sto metrów. Maciej wciąż leży oszołomiony i chyba powoli odpływa z tego świata.
– Nnnn… nn… n… – skamle jedynie coś pod nosem i ponownie unosi dłoń, aż w końcu jego mizerna twarz wykrzywia się w grymasie, a oczy matowieją. Artur uznaje, że Maciej wyzionął ducha, przez co ogarnia go poczucie ulgi i spokoju.
Jednak jest coś jeszcze, co pragnie zrobić.
Chwiejnym krokiem podchodzi do martwego ciała i spogląda na martwą twarz tego skurwiela. Wyglądasz jak gówno, myśli, a następnie zbiera ślinę, połączoną z krwią i spluwa na niego, czując się przy tym wspaniale. W końcu odegrał się za wszystkie cierpienia.
– Lepiej umyj tę parszywą mordę, frajerze.
Zaczyna krążyć po mieszkaniu, aż w końcu z ulgą opada na kanapę i odpala telewizję. Widzi, co ostatnio oglądał Maciej.
Durny mecz piłki nożnej.
Zabawne.
***
Anna próbuje dodzwonić się do Maćka po raz czwarty, jednak ten nie odbiera. Zaczyna przepełniać ją początkowy niepokój, ale gdzieś w zakątku jej świadomości kiełkuje optymistyczna myśl, że chłopak najzwyczajniej świętuje przyjęcie do pracy i nie słyszy telefonu.
Ale czy na pewno?
Zajeżdża pod blok wpół do jedenastej, tak jak wczoraj, i wpisuje kod do klatki. Dziwne, ale tutaj ogarnia ją okropne przeczucie, że coś się stało. Coś poważnego.
Pędem rusza na górę, wbiegając ostrożnie co drugi schodek, i staje pod drzwiami. Wyczuwa jakiś nieznajomy fetor zalatujący z mieszkania. Myśli o najgorszym.
Ktoś tam umarł.
Maciej…
Otwiera drzwi i natychmiast do jej świadomości trafia, że się nie myliła. To, co zastaje na wejściu do domu, wydaje się nie być człowiekiem, tylko składowiskiem dla wszelkiego rodzaju much i robactwa. Widzi swojego chłopaka, leżącego w wielkiej kałuży krwi i ma wrażenie, że zaraz zemdleje, kiedy nagle na lewym przedramieniu wyczuwa nieznajomy dotyk.
– Anno!
Pierwsza myśl podpowiada jej, że to jakiś koszmar. Że to nie dzieje się naprawdę, a ona gra tylko główną rolę w jakimś cholernym horrorze. Na widok uśmiechającego się, nieznajomego mężczyzny w ich mieszkaniu, czuje jak strach mocno ściska jej żołądek. Zgina się jak drut, zwracając dzisiejszy obiad na dywan obok głowy Macieja.
– Wszystko w porządku? – pyta chłopak, jakby nic się nie stało. Jakby cholerny trup w ogóle nie leżał w ich holu!
Patrzy na Artura z niedowierzaniem. Nie wie, co powiedzieć, a nawet jakby wiedziała, to i tak za żadne skarby nie dałaby rady nic wykrztusić.
– Hej, Anno. Zadałem pytanie.
Nadal wpatruje mu się prosto w oczy, co rusz przenosząc wzrok na Macieja oraz plamę wymiocin obok niego. Pali ją przełyk, pali ją żołądek, dosłownie pali ją wszystko. Widzi mnóstwo krwi, a w szczególności na brzuchu chłopaka, ale dostrzega coś jeszcze: wolno spływającą, jakby świeżą ślinę na jego prawym policzku.
– Co ty, do cholery narobiłeś?! – Wreszcie daje radę cokolwiek powiedzieć, lecz sprawia jej to okropny trud. – Ty chory pojebie!
***
Artur zupełnie nie rozumie reakcji Anny. Jest zdziwiony tym, że na niego wrzeszczy, zamiast rzucić się w jego ramiona i podziękować mu, że w końcu pozbył się tego kryminalisty.
Przez chwilę milczy i patrzy, jak Anna chodzi po mieszkaniu.
– Dzwonię na policję – mówi.
Jakby rażony piorunem Artur wzdryga się, zamyka drzwi wejściowe na klucz, a następnie biegiem rusza w stronę kobiety. Widzi, że trzyma telefon przy uchu, a w powietrzu roznosi się dźwięk nawiązywanego połączenia. Chłopak energicznie wytrąca komórkę z prawej ręki Anny. Urządzenie z trzaskiem upada na deski, lecz nie rozłącza się. W słuchawce odzywa się głos operatora centrum powiadamiania ratunkowego. W tym samym czasie Anna, dostrzegając swoją szansę, głośno wrzeszczy:
– Pomocy! Pomocy!
Chłopak podchodzi do niej bliżej, po czym mocno uderza Annę w twarz. Ta runie na podłogę, biodrem zahaczając o kant ostrej ławy. Leje się krew, a Anna jęczy.
– Kurwa! Kurwa! Kurwa! – klnie Artur i nerwowo próbuje się rozłączyć. Cały drga, ma wrażenie, że zaraz wyjdzie z siebie. – Coś ty zrobiła?! Kurwa mać, już po mnie! Już po nas obydwu! – Wpada w nieopanowany szał.
Zaczyna krążyć po salonie. Anna przygląda się mu z przerażeniem w oczach. Artur uświadamia sobie, że to już koniec. Że zaraz zjawi się policja i jego wsadzą za kratki, a ją uniewinnią. Do zasranej śmierci będzie musiał żyć z tym, że znowu poległ. Znowu stał się ofiarą, mimo że był nią już wielokrotnie.
Myśl ta dołuje go bardziej, niż zachowanie Anny. Jeszcze kwadrans temu był pewien, że widząc martwego Macieja, ona zrozumie uczucie, jakie żywi do niej chłopak.
Słyszy, że Anna próbuje się podnieść, więc podchodzi do niej i zaczyna okładać serią regularnych kopniaków. Słyszy pod butem gruchot łamanych kości. W powietrzu roznoszą się pluski tryskającej krwi. Zdaje sobie sprawę, że już po wszystkim. Ona wezwała policję, więc teraz musi zapłacić za swoje czyny!
– Ja cię kochałem, Anno! – Wrzeszczy jej w twarz. Dostrzega, że kobieta lada moment straci przytomność. – Widziałem nasz ślub, widziałem nasze wspólne życie. Ubóstwiałem cię, odkąd tylko pierwszy raz cię zobaczyłem, a ty… ty związałaś się z tym chujem! – Wskazuje palcem na Macieja, lecz ma wrażenie, że Anna za chwilę całkowicie odpłynie. – Wiedziałaś, co on mi robił w dzieciństwie? Chwalił ci się? Hę?
Nie otrzymuje odpowiedzi, więc postanawia działać. Mocno uderza Annę w policzek, po czym każe jej się odezwać. Nie wierzy własnym uszom w to, co słyszy.
– Nie zabijaj mnie!… Jesteś psychopatą. Policja już jedzie… – Łka. Głos ma ochrypnięty.
– Ty kurwo! – woła. – Ty nędzna kurwo!!!
Ponownie zasypuje ją gradem kopniaków, a jednym natrafia na kość w kolanie. Uderza o nie własnym piszczelem i ułomnie zwija się z bólu.
Już wie, co zrobi. Wie, że wszystko jest skończone.
Słyszy syreny za oknem, a po chwili głośny łomot w drzwi wejściowe. Podejrzewa, że przyszli sąsiedzi, zaniepokojeni wrzaskami, więc musi się spieszyć. Musi, bo inaczej trafi za kratki i nic mu po tym nie zostanie.
Podchodzi do zwłok Macieja. Walenie w drzwi jeszcze bardziej się nasiliło i tym razem dołączyło do niego wołanie: „Halo?! Jest tam kto?!”. Jednak Artur jest w zupełności zaślepiony scenariuszem, jaki obecnie kreuje w umyśle.
Wyciąga nóż z brzucha chłopaka i podchodzi do kobiety. Widzi, że straciła przytomność, a może nawet umarła, lecz dla pewności ją zabije. Nie pozwoli żyć dłużej osobie, dla której tyle zrobił, a która go zawiodła. Tak naprawdę to dla Anny chciał dalej brnąć przez życie i się nie poddawał, nawet jak było mu ciężko.
Teraz wszystko straciło sens.
Klęka przed nią, po raz ostatni spoglądając na jej piękną twarz. Nawet z rozwalonym polikiem Artur wziąłby ją za żonę.
Głęboko wsuwa jej nóż w klatkę piersiową z myślą, że za niedługo dołączy do niej w świecie umarłych.
Syreny wyją jak oszalałe, a sąsiedzi próbują sforsować drzwi. Nic wam po tym, myśli Artur.
Podobnie jak Annie, sobie również wbija ostrze prosto w serce. Odchodzi, przez ułamek sekundy czując dotyk zimnych płytek na poliku.
Wciąga? Przeczytaj pozostałe opowiadania ze zbioru Fabryka strachu
01. Szansa
04. A&A
05. Pokój 202
06. Caroline
07. Brat pokazał mi, jak wskrzeszać zmarłych
09. Sklep na rogu
Komentarze 1