Drwi z blizn, kto nigdy nie doświadczył rany.
William Shakespeare, Romeo i Julia
Czasami miałam wrażenie, że moje życie pobiegło w całkiem innym kierunku, niż powinno. Ruszyło jak maratończyk i zgubiło się na zakręcie, zanim tak naprawdę zaczęłam odkrywać jego uroki, które, szczerze mówiąc, do dzisiaj w dużej mierze były mi nieznane. Cierpiałam na dziwną przypadłość analizowania wszystkiego, co mnie otaczało, a to zazwyczaj nie wychodziło mi na dobre. Miałam coraz większe wrażenie, że potrzebowałam jakiejś zmiany, ale nie do końca wiedziałam jakiej. Czułam, że stoję w miejscu. Moje myśli kryły w sobie marzenia, te bardziej realne i te, które nie miały prawa się spełnić, męczyły mnie bezustannie. Lubiłam odpływać, bo mogłam porozmawiać sama ze sobą. Dzięki temu nie musiałam wprowadzać innych w ten dramatyczny stan od dawna trwający w moim życiu.
W ostatniej klasie liceum zaczęłam zastanawiać się nad przyszłością ー jaki college mam wybrać. W wakacje nie raz przeglądałam strony uczelni i rozważałam, czy odnalazłabym się w którejś z nich. Momentami myślałam, że nigdzie nie ma dla mnie miejsca. Może to była przypadłość sierot, a może wina załamania nerwowego i ataków paniki, które po napadach furii mojej siostry bliźniaczki, nawiedzały mnie ze zdwojoną siłą.
Podniosłam się z leżanki pod oknem i zatrzymałam naprzeciwko wysokiego lustra ozdobionego światełkami w kształcie kwiatów. Objęłam ramiona dłońmi i przyjrzałam się swojemu odbiciu. Moja pociągła twarz, otoczona brązowymi falami spływającymi na ramiona wyglądała na smutną, a ja zaczynałam się przyzwyczajać, że jej wyraz już nigdy się nie zmieni. Niektórzy nosili w sobie żal od urodzenia, a ja na pewno do nich należałam. Czasami zmuszałam się do uśmiechu, żeby nie sprawiać zawodu rozmawiającym ze mną ludziom, ale moje oczy zdradzały wszystko, co czułam. Mówi się, że oczy są zwierciadłem duszy. Jeśli tak jest, moje pokazywały, ile blizn w niej nosiłam.
Przybliżyłam twarz do lustra i pomimo mojej niechęci do makijażu, zasłoniłam sińce pod oczami niewielką ilością korektora. Wciągnęłam powietrze nosem i ponownie zgubiłam się w natłoku myśli, które rzadko kiedy dawały mi odpocząć. Gdyby nie krzyk mojego wujka stałabym tak jeszcze przez kilkanaście minut. Odwróciłam się w kierunku drzwi mojego pokoju, a wujek wydał z siebie drugi, jeszcze głośniejszy wrzask.
— Liv! — Nie oszczędzał gardła, a ja wróciłam na ziemię i ostatni raz rzuciłam szybkie spojrzenie na moją zmęczoną twarz.
Chwyciłam torbę, zawiesiłam ją na ramię i zeszłam na dół. Rozejrzałam się i usłyszałam dźwięk talerzy chowanych do zmywarki, dzięki czemu domyśliłam się, że wujek był w kuchni. Ruszyłam w tamtym kierunku i przywołałam na twarz swój codzienny, wymuszony uśmiech, pozwalający skryć moje demony. Demony, których nie potrafiłam się pozbyć.
Clayton nabierał właśnie kolejną dawkę powietrza, żeby przygotować się do trzeciego krzyku, kiedy pojawiłam się w zasięgu jego wzroku. Wyglądał, jakby się zapowietrzył, ale szybko wrócił do swojej prawdziwej postaci, którą od dziecka kojarzyłam z szerokim uśmiechem, silnym ramieniem i grubym, ale uroczym głosem. To wszystko i jeszcze więcej, składało się na Claytona Adamsa, mężczyznę od dwunastu lat solidnie zastępującego mi i Lexi oboje rodziców. Był nimi na cały etat i jako samotny mężczyzna skazany na dwie zranione dziewczynki poradził sobie z tymi rolami znakomicie, chociaż był dla siebie zbyt surowy i często zarzucał sobie, że mógł zrobić więcej. Miał zaledwie dwadzieścia pięć lat, kiedy starszy brat zostawił mu swoje sześcioletnie córki i wyjechał z żoną spełniać marzenia o prawniczej karierze w Nowym Jorku. Pomimo kilkugodzinnej odległości, która dzieliła Big Apple od naszego miasteczka, rodzice nas nie odwiedzali. Na początku wujek wykonywał setki telefonów, szukał powodu, dla którego jego własny brat porzucił swoje dzieci, ale kiedy go nie znalazł, wziął sprawy w swoje ręce i oficjalnie został naszym opiekunem. Moi rodzice, jeśli w ogóle mogłam ich tak nazwać, nie kontaktowali się z nami w żaden sposób. Wątpiłam, że wiedzieli, jak wyglądamy. Kochałam wujka Claya za dom i miłość, jakie nam dawał, dlatego kłamałam i mówiłam, że pogodziłam się z odrzuceniem. Według mnie nie mogłyśmy trafić lepiej, według Lexi trafiłyśmy najgorzej. Kochała wujka, ale jednocześnie nie zaakceptowała straty rodziców, przez co odpychała go od siebie, a co gorsza mnie również. Stałam się jej wrogiem numer jeden, a ona pokazywała mi to w każdy możliwy sposób. Zmieniła kolor naszych ciemnych włosów na platynowy blond, została kapitanem drużyny cheerleaderek, stała się popularna i nosiła ubrania, które czasami ledwo zakrywały jej wysportowane ciało. Uważała, że jesteśmy winne odejścia rodziców i dlatego zmieniła się w inną osobę. Pomimo silnego charakteru nadal była małą dziewczynką, która ciągle czekała na ich powrót.
— Liv, ziemia! — Wujek pomachał mi dłonią przed twarzą, a ja pokręciłam głową.
Znowu utonęłam w natłoku myśli, a Clay, tak jak osoby, które znały mnie od dawna, zdążył się już do tego przyzwyczaić. Nasze spojrzenia się spotkały, a on posłał mi pełen miłości uśmiech. W jego oczach uchodziłam za wcielenie dobra. Nie byłam przekonana do takiej wizji, ale nie chciałam burzyć jego świata i odwzajemniłam uśmiech. Usiadłam przy kuchennej wyspie i obserwowałam, jak nalewał czarnej kawy do kubka termicznego, bez którego nie ruszał się z domu. Czasami miałam wrażenie, że przy tylu obowiązkach tylko kawa trzymała go przy życiu. Przejechał palcem po liście umieszczonej na lodówce i odwrócił się do mnie.
— Wszystko pamiętasz, kochanie? — zapytał, a ja uniosłam kąciki ust w wyuczony dla siebie sposób.
Zawsze bawił mnie sposób, w jaki się do mnie zwracał. Szczególnie, że jako umięśniony, wysoki mężczyzna wzbudzał bardziej grozę niż przyjazne emocje. Pokiwałam głową na potwierdzenie, a po minie wujka widziałam, że szykuje dla mnie kolejne informacje.
— Gdybyście z Lexi czegoś potrzebowały, mama Erica zaoferowała swoją pomoc.
Wcale nie zdziwiła mnie ta deklaracja. Eric był moim najlepszym przyjacielem odkąd zamieszkałam z wujkiem. Poznaliśmy się dzięki przyjaźni Claya z mamą Erica, którzy znali się z liceum. Helen była najważniejszą kobietą w moim życiu i mogłam śmiało stwierdzić, że zastępowała mi matkę. Spędzaliśmy razem święta, urodziny i niektóre weekendy, a fakt, że mieszkaliśmy ulicę od siebie, bardzo nam to ułatwiał.
— W razie potrzeby dzwoń do Helen, albo do Erica — dodał wujek i sprawdzał coś w telefonie.
— Jasne, pewnie i tak wyląduję u nich na obiedzie.
Clay podniósł na mnie wzrok i schował telefon do kieszeni spodni. Wpatrywał się we mnie podparty pod boki, a ja zauważyłam, że za każdym razem trudniej było mu się ze mną pożegnać.
— Dwa dni i jestem z powrotem — uspokoił jakby sam siebie. — Gdybym mógł, zostałbym z wami.
— Wiem — odpowiedziałam szczerze.
Wujek miał firmę remontową i był w naszym miasteczku złotą rączką. Często wyjeżdżał, bo okoliczne miejscowości były tak samo pozbawione cywilizacji co nasza, więc wujek brał zlecenia z całego regionu.
— Jedzenie…
— Mamy w lodówce, w razie potrzeby zadzwonić po pizzę albo do mamy Erica — przerwałam mu i starałam się odtworzyć ton jego głosu.
Clay przewrócił oczami i sięgnął po plecak przewieszony przez oparcie krzesła.
— Czasami zapominam, że jesteście już dorosłe — powiedział z wyraźnym żalem w głosie.
Zawiesił na ramię swój znoszony plecak i podszedł do mnie, żeby pocałować w czubek głowy. Zamknęłam oczy i poczułam ulgę, kiedy to zrobił.
— Nie pozwalaj siostrze szaleć, obudź ją do szkoły i uważajcie na siebie.
— Tak jest, kapitanie.
Clay zaśmiał się pod nosem, a ja wstałam, żeby przytulić go na pożegnanie. Przyciągnął mnie do siebie, a moja drobna sylwetka utonęła w jego ogromnych ramionach. Poczułam zapach dezodorantu i wody po goleniu, które nie zmieniły się, odkąd byłam mała.
— Kocham cię, Lexi też.
— My ciebie też.
Odprowadziłam wujka wzrokiem i objęłam ramiona dłońmi, kiedy zamykał za sobą drzwi. Często wyjeżdżał i czasami żałowałam, że nie spędzał w domu więcej czasu, ale rozumiałam, że dokładał wszelkich starań, żeby niczego nam nie brakowało. Kiedy rodzice nas porzucili, płakałam za każdym razem, kiedy wyjeżdżał i zostawiał nas z mamą Erica. Po prostu bałam się, że on też nas opuści. Teraz byłam dorosła i wiedziałam, że nigdy by tego nie zrobił, ale czasami miałam łzy w oczach, kiedy widziałam, jak odjeżdżał spod domu. Tym razem też tak było. Wróciłam do kuchni, dopiero jak samochód zniknął za rogiem, i wypuściłam powietrze z ust. Spakowałam do torby drugie śniadanie i z ubolewaniem spojrzałam w górę, gdzie jeszcze spała moja siostra. Zebrałam w sobie siły i w kilku susach pokonałam schody. Zaparłam się na nogach i popchnęłam drzwi do pieczary Lexi, a setki par butów na podłodze bardzo utrudniały mi wejście. Kopnęłam kilka z nich i podeszłam do okna, żeby odsunąć zasłony i wpuścić do środka trochę słońca. Lexi przekręciła się z boku na bok i mamrotała coś pod nosem. Przewróciłam oczami i otworzyłam okno, żeby pozbyć się duszącego zapachu kadzidełek waniliowych, które Lexi paliła za namową swojej przyjaciółki Cassidy.
— Lexi, wstawaj — nakazałam znudzonym głosem, a moja siostra zakryła się kołdrą.
Bez słowa uprzedzenia podeszłam do niej i pociągnęłam z całej siły za pościel w kolorze szczerze przeze mnie znienawidzonego wściekłego różu. Kołdra spadła na podłogę, a Lexi zerwała się i usiadła na brzegu łóżka, mrużąc oczy od słońca, które świeciło jej prosto w twarz.
— Alivia, zwariowałaś! — warknęła, a ja wzruszyłam ramionami.
— Skoro już wiemy, że żyjesz, ubieraj się do szkoły. Zanim zrobisz makijaż, minie wieczność, a ja nie mam zamiaru znowu tłumaczyć nauczycielce od francuskiego, dlaczego cię nie ma. — Zaczęłam powoli wycofywać się z pokoju i wysoko podnosiłam nogi, żeby nie potknąć się o szpilki porozrzucane po podłodze.
— Jesteś cholernie nudna. — Lexi ziewnęła, a ja pokręciłam głową i zamknęłam za sobą drzwi.
Mimo jej zachowania nie lubiłam się z nią kłócić i unikałam tego, jak tylko mogłam. Jednak Alexia miała talent, który pobudzał mój sarkastyczny język do ataku i tak zaczynały się wojny.
Zeszłam na dół, napiłam się kawy, którą zaparzył wujek i wsłuchałam się w kroki Lexi. Był to znak, że skoro opuściła łóżko, już do niego nie wróci, a ja spokojnie mogłam wyjść do szkoły. Włożyłam swoje ulubione, znoszone trampki i wyszłam na zewnątrz, zabierając mój komplet kluczy. Usiadłam na najniższym schodku werandy i oparłam brodę na dłoni. Każdego ranka od kilku lat czekałam tutaj na Erica, żebyśmy razem mogli pójść, a odkąd zrobił prawo jazdy, pojechać do szkoły.
Wyjęłam telefon z kieszeni spodni i spojrzałam na wyświetlacz, żeby sprawdzić godzinę. Jak zwykle byłam za wcześnie. Postukałam paznokciami w ekran i wyciągnęłam nogi przed siebie. Kątem oka zobaczyłam, jak mój sąsiad, a raczej jego nieznośny syn wychodzi przed dom. Kane McGregor, gwiazda szkolnej drużyny rugby, łamacz serc i umięśniona kupa ignorancji połączonej z samouwielbieniem. Przewróciłam oczami, wiedziałam, że na mój widok zrobił to samo. Nienawidziłam go, odkąd pamiętałam, a on żywił do mnie takie same uczucia. Był klasycznym przykładem dziecka bogatych i wpływowych rodziców. Kiedyś słyszałam, że zyskiwał przy bliższym poznaniu, jednak jedyne co zyskałby ode mnie to solidny kopniak w pośladek. Nie byłam osobą, która często się uśmiechała, ale McGregor nie uśmiechał się nigdy, a przynajmniej ja nie widziałam u niego cienia zadowolenia na twarzy. Jakby tego było mało, okna naszych sypialni były naprzeciwko siebie, przez co nieraz musiałam siedzieć w egipskich ciemnościach z zasłoniętymi firankami, żeby mięśniak nie gapił się na mnie ze swojej fortecy. Zdawałam sobie sprawę, że niejedna dziewczyna w szkole zazdrościła mi takiej lokalizacji, ale ja byłam inna i Kane, pomimo intrygującej urody, nie wzbudzał we mnie innych emocji niż niechęć. Proponowałam Lexi zamianę pokoi, ale ona nie chciała zrezygnować z balkonu, którego u mnie nie było.
McGregor przeszył mnie na wskroś swoimi niebieskimi oczami, jakby czytał mi w myślach. Jego ciemne, zmierzwione po treningu włosy lśniły w słońcu. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, zmarszczył brwi i szybkim ruchem wsiadł do swojego jeepa, który, jak przypuszczałam, był prezentem od tatusia i z piskiem opon wyjechał na ulicę. Patrzyłam, jak odjeżdżał i musiałam przyznać, że chwilami mnie przerażał. Ja miałam swoje demony, z którymi walczyłam niemal codziennie, za to McGregor był jednym, wielkim demonem bez mimiki. Było w nim coś mrocznego i odpychającego. Kiedy pojawiał się w pobliżu, atmosfera robiła się napięta, jak przy członku rodziny królewskiej, za którą uważali się jego rodzice.
Usłyszałam głośny klakson, a Eric machał do mnie z wnętrza swojego suzuki, samochodu nadającego się według opinii publicznej już tylko na złom, za to dla nas było najlepszą limuzyną.
— Widzę, że McGregor opuścił swój zamek! — krzyknął Eric, a ja podniosłam się z miejsca i wsiadłam do środka, żeby dać mu buziaka w policzek na powitanie.
Przyjaźniliśmy się od czasów wczesnego dzieciństwa. Chodziliśmy razem do szkoły, na dodatkowe lekcje, basen odkąd skończyłam sześć lat. Mieliśmy nawet krótki epizod z karate, ale zakończyliśmy treningi, kiedy jako ośmiolatka prawie złamałam mu nos. Wiele osób sądziło, że skoro jesteśmy ze sobą tak blisko, coś musi nas łączyć. Był z tym mały problem, bo Eric był gejem. Powiedział mi o tym jakieś trzy lata temu i od tamtej pory byłam jedynym powiernikiem jego tajemnicy. Wiele razy namawiałam go, żeby zwierzył się swojej mamie, która kochała go ponad wszystko. On jednak upierał się, że skoro mama wychowywała go samotnie, będzie obwiniała o jego orientację brak męskich wzorców. Ta teoria nie miała dla mnie sensu, ale nie zamierzałam naciskać. Kochałabym Erica tak samo mocno, nawet gdyby postanowił zostać kobietą. Dla mnie był tym samym człowiekiem; jako jedyny chciał bawić się ze mną, kiedy byłam tutaj nowa.
— Myślisz, że na obiad znowu podadzą tę okropną sałatkę? — zapytał mnie ze wzrokiem wbitym przed siebie, a jego głos zawsze brzmiał nad wyraz poważnie, kiedy chodziło o jedzenie.
Spojrzałam na niego i ponownie uniosłam kąciki ust. Eric był jedną z niewielu osób, które przeganiały moje ciemne chmury i sprawiały, że wychodziło słońce, ale nawet on nie mógł spowodować, żebym znowu zaczęła się szczerze śmiać.
— Dopiero zjadłeś śniadanie i już pytasz o szkolny obiad?
Eric wzruszył ramionami i skręcił na światłach w prawo.
— Skąd wiesz, że jadłem śniadanie?
Złapałam go za rękę, którą zmieniał biegi i zmusiłam, żeby szybko na mnie spojrzał.
— Proszę cię! Znam cię na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nigdy nie opuściłbyś domu bez śniadania.
Eric rzucił mi rozbawione spojrzenie i dał kuksańca w ramię. Nie dziwiło mnie, że ciągle jadł. Był wysoki, chudy i wiecznie głodny. Czasami jego wzrost powodował u mnie bóle kręgów szyjnych, przez ciągłe zadzieranie głowy do góry. Przy jego prawie dwumetrowym wzroście moje marne sto sześćdziesiąt siedem centymetrów było żałosne.
Ułożyłam się wygodnie w fotelu i podgłośniłam muzykę w starym radio na kasety, które Eric samodzielnie wmontował w samochód. Codziennie zabierał na podróż inną kasetę z przebojami z ubiegłego wieku. Tym razem były to utwory Elvisa Presleya, a ja zamknęłam oczy i wsłuchałam się w niski głos króla.
Eric skręcił w uliczkę prowadzącą do naszego liceum. Szkolny parking zwany potocznie salonem samochodowym był przepełniony ludźmi, a każdy z nich chciał pochwalić się, jakim autem jest mu dane jeździć do szkoły. Eric zaparkował na naszym stałym miejscu, pod tablicą z nazwą szkoły, która chroniła auta od słońca. Często żartowaliśmy, że jest to miejsce godne VIP-ów takich jak my. Nie przeszkadzało nam, że byliśmy w tej najmniej popularnej części uczniów. Czasami lepiej było być niewidzialnym i w spokoju przeżywać swoje dramaty.
Wysiadłam z samochodu i zamknęłam za sobą drzwi, a obok mnie z piskiem opon przejechał czerwony kabriolet, w którym siedziała moja siostra i jej najlepsza przyjaciółka, a zarazem główna służąca, Cassidy. Wyglądała zupełnie jak Barbie wyjęta z opakowania, a ja i Eric nieraz ją tak nazywaliśmy. Przystanęłam na chwilę i rozejrzałam się po parkingu, który zapełniał się. Wyraźnie było widać dobrze mi znany podział na grupy; cheerlederki, kujony, skejci, buntownicy i oczywiście sportowcy. Jak mówił nasz dyrektor, była to drużyna marzeń. Jeśli chodziło o ich osiągnięcia sportowe, nie mogłam się z nim nie zgodzić. Zawodnicy naprawdę przynosili szkole same sukcesy. Rugby w naszym miasteczku kojarzyło się głównie z liceum i mnóstwem pucharów zdobytych przez szkolny zespół. Burmistrz był tak dumny z drużyny, że sfinansował remont boiska i kupno nowego sprzętu na szkolną siłownię. Przypuszczałam, że gdyby te wszystkie mięśniaki zrezygnowałby ze swojego ulubionego hobby, czyli przechwalania się, kto ma lepsze bicepsy, mogłabym ich nawet polubić.
Oparłam się biodrem o suzuki Erica i przyjrzałam jednemu z nich. Był przeciwieństwem typowego sportowca, inny od reszty, miał dobre serce, był ponadprzeciętnie inteligentny i nieziemsko przystojny. Chłopak w typie modela o jasnych włosach i błękitnych oczach, marzenie każdej dziewczyny z naszej szkoły. Wysiadał ze swojego samochodu, a ja uśmiechnęłam się na jego widok. Austin Mayes – kapitan drużyny, oficjalnie mój drugi najlepszy przyjaciel, nieoficjalnie miłość mojego życia. Od trzech lat nie mogłam uwierzyć, że ktoś taki jak Austin zaprzyjaźnił się ze mną i z Erikiem, zaraz po tym jak wstawił się za nim przed grupą mięśniaków, którzy często go zaczepiali. Według szkolnej hierarchii nie powinniśmy się z nim zadawać, ale Austin zwykł łamać stereotypy. Mimo swojej popularności był normalnym chłopakiem i nigdy nie zapominał o swoich przyjaciołach. Był najlepszym kompanem, kumplem do prowadzenia długich rozmów, a ja nie mogłam przestać myśleć, że mógłby być kimś więcej.
Goryl McGregor! Jeju, jak tęskniłam ❤️
Wreszcie Blizny zawitały tutaj.
Meega się cieszę i mogę jedynie powtórzyć co deadmosquito napisała, że bardzo stęskniłam się za niektórymi. Podkreślam niektórymi.
😊❤️
Ja też tęskniłam, szczególnie za Waszymi komentarzami 😍