Menu

  • NovelTime
  • Nowe realizacje
  • Popularne
  • Polecane

Kategorie

  • Aktualności NovelTime
  • Bez kategorii
  • Fantastyka, sci-fi, horror
  • Historyczne
  • Kryminał, sensacyjne, thriller
  • Literatura piękna
  • Młodzieżowe
  • Romans, obyczajowe

Zajrzyj do antologii

Z rozkazu Samaela – Antologia Horroru – NovelTime
NovelTime
  • Autorzy
  • Opowieści
  • FAQ – Poznaj NovelTime
Brak wyników
View All Result
Aktywność
NovelTime
Dwugłowy kot – Igor Adamczyk – NovelTime

Dwugłowy kot

Redakcja i korekta: Natalia Sobocińska | Grafika: Karolina Zagrajewska

autor:Igor Adamczyk
w Fantastyka, sci-fi, horror
Czas czytania: 10 minut
A A
1

Pochmurne niebo od południa zwiastowało opady deszczu.

Michael wypełnił jedną czwartą szklanki Jackiem Daniel’sem, wrzucił dwie kostki lodu, wkroił plaster cytryny, a resztę zalał schłodzoną colą. Rozsiadł się wygodnie w fotelu i spojrzał na program nadawany w telewizji. Znowu leciały te durne bajki, które jeszcze rano oglądał jego syn, Frank.

Upił łyk drinka i głośno westchnął. Smakował cudownie, niczym boski raj w wersji płynnej. Idealnie zmieszany, chłodny i jednocześnie lekko słodkawy, lecz pozostawiający namiastkę goryczy na języku. Michael wziął kolejny łyk, a jego gardło i żołądek rozgrzały się przyjemnie. To dobrze, bo za oknem niebo zostało przysłonięte przez jeszcze więcej ciemnych obłoków, a o blaszany dach zaczęły uderzać pierwsze bryłki bezlitosnego gradu.

Do domu weszła Regina, żona Michaela. 

— Ale zimno… — mruknęła, po czym zaczęła pocierać zmarznięte ręce. Ubrana była w zielony płaszcz, a spod ciemnego kapelusza wynurzały się pasma blond włosów. W prawej dłoni trzymała reklamówkę z zakupami.

Energicznie wytarła glany o wycieraczkę, a następnie zwróciła się do Michaela:

— Napaliłeś w kominku? — Rozejrzała się, wchodząc do salonu. Jej mąż milczał. — No oczywiście, że nie. Ale to nic takiego, skarbie. Widzę, że jesteś zmęczony. Ja napalę — burknęła.

Michael wciąż siedział cicho. Przyglądał się żonie, jakby patrzył na pobudzonego kokainą narkomana. Regina krzątała się wszędzie. To wchodziła do kuchni i rozpakowywała torbę, to zaglądała do łazienki, aby umyć ręce. Nie zdjęła nawet butów. Ich dudnienie rozchodziło się echem po pomieszczeniu, jednak Michael z każdym łykiem słyszał je coraz słabiej. Zupełnie, jakby dochodziły z innego świata.

Zmrużył oczy. Jego puls zwolnił, a mężczyzna wyobraził sobie płynące rzeki krwi w żyłach, jak drobinki alkoholu docierają do nich i udomawiają się tam, aż do momentu, gdy człowiek trzeźwieje. Na twarzy wystąpił mu rumieniec, a usta wykrzywiły się w lekkim uśmieszku.

Ale mimo tego mozolnie podniósł się z fotela, a pustą szklankę chwycił w dłoń. Drink dość szybko na niego podziałał. Michael miał wrażenie, jakby latał, zamiast chodzić.

Nalał sobie kolejnego i ponownie rozsiadł się w fotelu. Oglądał Garfielda, słysząc, jak grad przybiera na sile. Po chwili przyszła do niego żona, tym razem w samych skarpetkach i rozsiadła się w drugim fotelu. Zaczęła trajkotać, jak to miała w zwyczaju, ale jej nie słuchał. Oglądał tylko zawziętego kota biegającego po ekranie w salonie, a ona trajkotała, trajkotała i trajkotała…

Złapała pilniczek do paznokci, ale ani na moment nie zamykała jadaczki. Do czasu, kiedy za oknem trzasnął piorun. Podskoczyła, jakby ktoś niewidzialny szarpnął ją za włosy. Michael słuchał jej gadki ze sporym zapasem cierpliwości, nadal nie spuszczając oczu z Garfielda.

— Nie wytrzymam… Jak możesz być taki spokojny? Przecież ta zołza… — zaczęła.

Mówiła coś o fryzjerze. A może o kosmetyczce? Nieważne. Dla Michaela nie miało to większego znaczenia.

Wiatr zakołysał domem, owijając go kokonem chłodnego wiatru. W rynnach Michael zlokalizował kiedyś malutkie otwory, których do tej pory nie zalepił, a kiedy zrywała się wichura, przez dziurki wlatywał wiatr i w okolicy roznosił się donośny świst. Nie potrafił zliczyć, ile razy Regina mówiła mu, aby w końcu się tym zajął, jednak zawsze kończyło się to identycznie – Michael zbywał jej słowa, po czym sięgał po szklankę. I tym razem nie było inaczej, gdyż z jej paplaniny udało mu się wyłapać narzekanie na denerwujący ją szum.

Walnął następny piorun, gradobicie wzmogło się, a ona nadal nadawała, jakby przez dwadzieścia lat miała zaklejone usta i dopiero teraz odzyskała mowę. Ględziła o jakimś listonoszu. Chyba bardzo denerwował ją sposób, w jaki obchodził się z paczkami.

Bajkę zastąpiły reklamy. Jakiś facet zachwalał odmienioną wersję Pepsi, która miała być przełomem w 1994 roku. Michael wyłączył telewizor i wstał. Był zmęczony, ledwo łapał równowagę, a obraz przed nim rozmywał się, jakby na oczy nałożono mu jakiś efekt komputerowy.

— Gdzie idziesz, skarbie? — zapytała Regina. Dalej piłowała paznokcie, a siedząc z podkulonymi nogami, wyglądała tak bezbronnie… i słabo. Michaelowi przeszło przez myśl, że bez niego Regina wpadłaby w depresję.

— Do Franka. Chyba jeszcze nie śpi.

— Ucałuj go ode mnie.

Michael bez słowa ruszył przed siebie. Efekt komputerowy, jaki nałożył na niego Jack Daniel’s, jeszcze bardziej się wzmógł.

Kolejny huk piorunu. W salonie zamigotały żarówki. Wybiła dwudziesta.

Mężczyzna wszedł do pokoju syna. Nie zapalał światła, nie chciał go budzić. Frank spał, przykryty po sam nos, a w pomieszczeniu unosił się zapach waniliowej świeczki, wypalającej się wolno na regale.

Uważał, aby niczego nie strącić, a już w szczególności zdjęć szkolnych klasy Franka, oprawionych w ramki i zawieszonych na ścianie, na której oprócz nich widniały jeszcze medale i dyplomy. Jeden z nich głosił: „DYPLOM ZA UZYSKANIE NAJWYŻSZEJ ŚREDNIEJ ROCZNEJ WŚRÓD KLAS TRZECICH SZKOŁY PODSTAWOWEJ”, a niżej: „DLA FRANKA GOLDBERGA. GRATULUJEMY” i uśmiechnięta buźka.

Michael, ilekroć wchodził do tego pokoju, z dumą i napływającymi łzami patrzył na wszystkie te osiągnięcia. Cieszył się, że jego syn nie rośnie na ojca – bezrobotnego alkoholika, poszkodowanego przez los. Michael bowiem miał chory kręgosłup, co wykluczało go z możliwości pracy fizycznej. Owszem, mógłby usiąść przy papierach, ale nie miał do tego kwalifikacji. W połowie liceum rzucił szkołę i zaczął stawiać domy razem ze swoim ojcem, który miał własną firmę.

Otarł łzy rękawem swetra i sięgnął po kolejne osiągnięcie. Tym razem medal za wygranie mistrzostw międzyszkolnych w pływaniu. Kolejny, tym razem za najszybsze pokonanie dziesięciu kilometrów rowerem, latem 1993 roku.

— Frank, jestem z ciebie tak cholernie dumny — powiedział bardziej do siebie niż do syna.

Podszedł do okna, za którym pogoda bezlitośnie torturowała skupisko drzew. Mieszkali w małej chatce w lesie, do której dojechanie z miasta drogą między pachnącymi świerkami trwało około pół godziny. Jednak mieli tu spokój i to bardzo cenił sobie Michael. Chciał wychować Franka na łonie natury, z dala od trującego smogu i zgiełku. Stroniąc od niebezpiecznych ludzi, szukających towaru u każdego, kto wyda się na tyle podejrzany, by ów towar posiadać.

Usiadł na krześle przy łóżku. Zawroty głowy ustąpiły miejsca rozpoczynającej się migrenie. Zmierzwił syna po krótkich blond włoskach i pocałował go w czoło. Wyczuł smród i nerwowo zarechotał.

— Chyba znowu się spierdziałeś, Frank. — Nie przestawał mierzwić głowy syna. — Ale to nic nie szkodzi, każdy pierdzi. Nawet zwierzęta. Wiedziałeś o tym?

Nie otrzymał odpowiedzi.

— No tak… Po co się głupio pytam, skoro śpisz. — Pacnął się lekko w czoło i znowu zarechotał. — Tak strasznie jestem z ciebie dumny, synku. — Łzy napłynęły mu do oczu.

Schylił się, a jego wzrok przykuła leżąca na nocnej szafce książka z opowieściami na dobranoc. Nie miała ilustracji na okładce, jedynie czerwony napis wyryty na samym środku. Brak autora, brak jakichkolwiek dodatkowych informacji. Rogi okładki były pozaginane i lekko wilgotne, ale mimo tego Michael chwycił ją i otworzył na pierwszej opowieści. Przez panującą w pomieszczeniu ciemność nie zdołał przeczytać ani słowa, więc zapalił lampkę stojącą na szafce. Wiązka światła przeszyła jego oczy okropnym bólem, a migrena jeszcze bardziej się nasiliła. Zamrugał kilkukrotnie, powoli dostrzegając litery.

— Opowieść o dwugłowym kocie… hmm… Brzmi ciekawie. Co o tym sądzisz, Frank? — zapytał, lecz natychmiast sprostował: — Cholera, muszę przestać to robić.

Odetchnął głęboko, wyprostował się, a w jego karku coś strzeliło. Wichura targała gałęziami na zewnątrz, a liście uderzały o okno z cichym szmerem. Grad nie ustępował.

Z salonu dobiegł szum radia. Michael pomyślał, że Reginie znudziła się cisza. Z głośników po chwili popłynął Elvis ze swym hitem Can’t Help Falling in Love. Głos miał zniekształcony, a Regina śpiewała razem z nim.

— Mamusia dobrze się bawi, co?

Na jego ręce usiadła mucha i machnęła odnóżami. Michael strzepnął ją szybkim ruchem.

— No dobra, lecimy… „A więc dawno, dawno temu żył sobie pewien mieszczanin” — zaczął, a po chwili ciągnął dalej: — „Jednak nie był on zwykłym mieszczaninem klasy średniej. Owszem, pracował, zajmował się swoim polem i słuchał rozkazów swojego władcy. Mimo tego wiele osób żywiło do niego szczerą odrazę, wręcz bało się tego mężczyzny, nazywając go istnym szatanem lub wampirem z piekła wyjętym. Niektórym dzieciom rodzice zabraniali patrzeć na mężczyznę”.

Przerwał i zerknął na syna. Spał, lecz jego klatka piersiowa się nie unosiła.

— Słyszysz, Frank? Chłopcy tacy jak ty mieli zakaz patrzenia, fascynujące, prawda?

Nie otrzymał odpowiedzi. Spojrzał na kartkę i zauważył, jak kropelki słonych łez lądują na papierze. Zaszlochał, po czym wznowił czytanie.

— „Ale mężczyzna ten lubił, wręcz uwielbiał koty i to wyróżniało go spośród innych. Mieszkał sam, nie miał rodziny ani przyjaciół. Poza hodowaniem bydła interesował się również gotowaniem, przez co niebawem otrzymał przezwisko wiedźmiarz, które w tamtych czasach miało stanowić odmianę damskiego odpowiednika określenia wiedźma. Mężczyzna tworzył wywary dla swoich władców, lecz ci, podejrzliwi w stosunku do wiedźmiarza, odmawiali, nazywając go oszustem. Wtedy mężczyzna zwykle się smucił, gdyż nikt mu nie ufał. A przecież nie wyglądał wcale groźnie – zbliżał się do sześćdziesiątki, miał siwe włosy, wychudzoną sylwetkę i może nieco zdeformowaną przez starość twarz”.

W salonie Elvis skończył śpiewać, a po chwili wstąpił nieznany Michaelowi utwór Eltona Johna. Michael był zmuszony mówić głośniej, gdyż wichura zagłuszała nieco jego słowa.

— „Gdy miasto nawiedziła zima, mężczyzna udoskonalił swój talent kulinarny do takiego stopnia, że władcy w końcu postanowili mu zaufać i zaczęli jadać jego potrawy. Na początku ze sporą dozą ostrożności konsumowali kawałek po kawałku, w obawie, że mężczyzna zechciał ich otruć, lecz nigdy do czegoś takiego nie doszło. Szlachta szybko przekonała się co do prawdziwości i szczerych chęci starca, przez co polecili mu, by przynosił więcej takich pyszności. Byli nim zachwyceni na tyle, że wymienili mu piec w domu na nowszy, aby kultura pracy stała się lepsza. I wtedy mężczyzna mógł wdrożyć plan, nad którym pracował całe życie. Z zawodu był alchemikiem, jednak mało osób o tym wiedziało. Pewnego dnia stworzył bestię”. O matko — podsumował Michael. — „Do kociołka wrzucił wszystkie potrzebne mu składniki, a następnie gotował całą noc. Rano jego oczy wyglądały, jakby ktoś mocno je podbił, lecz szczerbaty uśmiech nie znikał z jego twarzy. Otworzył kocioł, który buchnął gorącą parą, a ze środka ostrożnie wyjął potwora. Był nim czarny, dwugłowy kot, który żył i zachowywał się normalnie, lecz w środku zapieczętowanego miał samego demona, gotowego, by się przebudzić. Mężczyzna nadał mu imię Maraks, a następnie zaniósł go zadowolonym i wygłodniałym władcom na tacy, przykrytego pokrywką. Nieświadoma szlachta na widok niesionego pokarmu wyszczerzyła zęby, a gdy odkryła zawartość, wyskoczył z niej Maraks. Zjeżył sierść, jego oczy przybrały gniewny wyraz, zmieniając się w diabelskie, ciemnoczerwone ślepia, a ostre pazury wysunęły się, gotowe do walki. Szlachcice wrzasnęli, a następnie dwugłowy kot Maraks rozszarpał ich na śmierć, wznosząc frunące w powietrzu strzępy ich ubrań. Wiedźmiarz wybuchł gorzkim śmiechem, lecz pół godziny później nabito go na pal i spalono…”.

Koniec. Michaelem wstrząsnął lodowaty dreszcz. Odłożył książkę, z zadowoleniem uznając, że migrena zaczęła ustępować. Chyba pora iść spać, pomyślał, wstając z krzesła.

— Mam nadzieję, że się nie bałeś, Frank.

Zgasił lampkę i znów pocałował go w czoło, czując jego lodowatą skórę na ustach. Wyszedł z pokoju, w salonie zastając wolno tańczącą Reginę z kimś niewidzialnym. Gdy go dostrzegła, zapytała:

— Co u niego?

— Wszystko w porządku — odparł. — Ale chyba musimy go w końcu pochować, kochanie.

Regina odpowiedziała mu krzywym uśmiechem.

Tags: Dwugłowy kotIgor Adamczyk
ShareTweet
Igor Adamczyk

Igor Adamczyk

Autor literatury grozy, którego życiowym celem jest wzbicie się nad poziomy własnych możliwości oraz osiągnięcie tego, o czym marzył już od dziecka – wydanie własnej powieści.

Komentarze 1

  1. Alexis Taylorin says:
    6 miesięcy temu

    Już po samym opisie spodziewałam się, że to będzie mocne, ale nie miałam pojęcia, że aż tak. Matko jedyna, ależ to było niesamowite! Zatkało mnie, naprawdę.

    Mam nadzieję zobaczyć więcej dzieł tego autora, bo jest niesamowity 🙂

    Odpowiedz

Dodaj komentarz Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Akceptuję Politykę Prywatności oraz warunki korzystania ze strony NovelTime.pl Polityka Prywatności.

© 2021-2022 NovelTime

  • FAQ – Poznaj NovelTime
  • Redakcja
  • Kontakt
  • RODO
  • Regulamin
  • Polityka Prywatności
Brak wyników
View All Result
  • Aktywność
  • Autorzy
  • Opowieści
    • Nowe realizacje
    • Popularne
    • Polecane
  • Kategorie
    • Fantastyka, sci-fi, horror
    • Historyczne
    • Młodzieżowe
    • Literatura piękna
    • Romans, obyczajowe
  • Kontakt
  • Redakcja
  • FAQ – Poznaj NovelTime

© 2022 NovelTime – wszelkie prawa zastrzeżone. Wykorzystanie tekstów wymaga uzyskania zgody.

Ta witryna wykorzystuje pliki cookies, aby świadczyć usługi na jak najlepszym poziomie. Kontynuując przeglądanie tej strony, zgadzasz się na ich wykorzystanie. Przeczytaj o ciasteczkach, ich rodzajach oraz zapoznaj się z instrukcją blokowania plików cookies na stronie Polityka Prywatności.