Pomarańczowy olbrzym chował się powoli za skalistymi szczytami gór. Pojedyncze promienie przebijały się między wąskimi szczelinami, tworząc świetlisty pióropusz. Czerwonoróżowe chmury zdobiły ten dzień swymi kolorami.
– Więc tak to wygląda… – Riley odchyliła głowę pytająco, a on wzruszył ramionami. – Nasz ostatni wspólny zachód słońca.
Słysząc to obruszyła się i podkuliła nogi.
– Musisz to kończyć tak bardzo sentymentalnie i melancholijnie? – zapytała z przekorą.
– Przecież to zaczęło się dokładnie w taki sam sposób.
Szturchnął ją delikatnie w ramię.
To prawda. Prawie miesiąc temu, kiedy siedziała na tym wzgórzu i rozmyślała nad sensem życia, nagle pojawił się on i wszystko się zmieniło. Nie była sama w swojej żałobie, on również nie był.
Samotny człowiek nie ustoi długo, potrzebuje drugiego, by się na nim podeprzeć.
Czy gdyby nie on, skończyłaby z tym? Czy gdyby nie ona, on również by skoczył?
Tego nie wiedziała i miała się tego nigdy nie dowiedzieć. Być może w równoległym uniwersum wcale się nie spotkali i odeszli z tego świata? Albo spotkali się, ale poróżniły ich źle dobrane słowa?
Niezależnie od tego, co tamci właśnie robili, ci tutaj po prostu siedzieli i wspominali wszystkie spędzone razem dni. Kontemplując rozpościerające się przed nimi widoki, starali się zapamiętać jak najwięcej z ostatnich spędzonych razem chwil.
Riley cieszyła się, że przynajmniej z nim może się należycie pożegnać. Że żadne pytanie nie pozostało bez odpowiedzi…
Nagle uświadomiła sobie, że nie ustalili jeszcze jednej rzeczy.
– No to co będzie potem?
Słysząc jej słowa, zastanowił się przez chwilę i pocałował ją w czubek głowy.
– Potem… Potem będzie… dalsze życie. Bez względu na wszystko równie piękne. Zabierz tę myśl tam, gdzie wylatujesz i nigdy jej nie zostawiaj. Miej ją zawsze w sercu.