Usiedli na wzgórzu jak kiedyś i wsłuchiwali się w dźwięki przyrody. Mieli wrażenie, jakby to wszystko było jedynie snem, jakby tydzień temu usnęli i rozpoczęli nowy etap w swoim życiu. Po raz kolejny.
Chłopakowi było zdecydowanie ciężej i czasem ledwo powstrzymywał się od płaczu, mimo że jego ojciec od maleńkości powtarzał mu o hańbie, jaką łzy sprowadzają na mężczyznę. Odetchnął ciężko i wyciągnął coś z kieszeni kurtki.
– Mam coś dla ciebie. Może… Może nie jest to nic specjalnego, ale to pierwsza piosenka, jaką zacząłem pisać i… Nigdy jej nie skończyłem. Pojutrze wylatujesz, a od początku chciałem, żebyś ją zobaczyła. Dlaczego tak się uśmiechasz?
Odgarnęła włosy, a w kącikach jej ust pojawiły się lekkie zmarszczki.
– Pisałeś piosenki?
– I śpiewałem, ale… To stare dzieje. Od tamtego momentu nic już nie tworzę. A ta – chłopak podał jej kartkę – byłaby pierwszą, gdybym ją dokończył. Niby najgorsza, ale po latach dostrzegłem w niej potencjał. Proszę.
„Gdybyś przygasił knot podpalony
I oczy przetarł – wzrok swój zamglony,
Przedarłbyś ciemność:
Mrok, w którym brodzi wieki ludzkość cała,
Bramy by roztwarł; ta ocalała.
Twa ukochana”.
Riley przeczytała uważnie tekst trzy razy, po czym złożyła sfatygowany papierek na pół i oddała chłopakowi. Ten wpatrywał się w nią, nie wiedząc, co to ma oznaczać.
– Zaśpiewałbyś to?
Zmieszał się lekko i odchrząknął. Otworzył usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Przecież nie śpiewał od czasu jej śmierci…
Riley pogłaskała go po bezwiednie spoczywającej na ziemi ręce.
I zaśpiewał. Słowa niosły się w dół po wzgórzu, spadały z przepaści i wzlatywały wysoko do rajskiej krainy. Porywał je wiatr, chcąc posiąść je na własność.
Gdyby tylko ta pieśń trafiła do ludzi tam na dole, być może ich życie zmieniłoby się chociaż w małym stopniu.
Tak jak zmieniło się życie tych dwojga. Utwór ten, choć nieumyślnie, był idealnym zwieńczeniem ich wspólnie spędzonych chwil.
Czy na pewno chcieli to przerwać?